Poranek w polowych warunkach - toaleta i śniadanie na stacji benzynowej. No przynajmniej każdemu smakowało, bo bułki nie były takie codzienne, zajadaliśmy się ciabatami! Nie znalazł się ministrant, któremu tak pięknie pachnące pieczywo by nie smakowało.
W końcu wybiła upragniona godzina dziesiąta i wkroczyliśmy do Mirabilandii. Gdybym miał opisać wszystkie swoje przeżycia, to dzisiaj na pewno spać bym się nie położył. Mogę Was jednak zapewnić, że było mnóstwo zabawy tak dla dużego jak i małego.
Były karuzele tak szybkie, że trudno było złapać oddech, były takie, które przywoływały nostalgię "dawnych dobrych czasów", takie, które nie pozostawiały na człowieku suchej nitki i takie na którcyh można było spokojnie spoglądać na panoramę okolicy.
Mnie osobiście sparaliżował strach w "domu strachów" pełnym żywych aktorów... wizyta tam kosztowała dodatkowe 5e, ale jak to zwykle w takich przypadkach bywa były to pieniądze dobrze wydane.
Przyjemnie było też stoczyć bitwę morską na armatki wodne, gdzie wraz z Księdzem opiekunem, my jako animatorzy zmierzyliśmy się z drużyną ministrantów. Mecz zakończył się remisem, ponieważ obydwie drużyny były solidnie przemoczone.
My jako stare konie i wyjadacze kolejek górskich zwróciliśmy nasze oko na co bardziej klasyczne przejażdżki, w tym jazda na koniku (na karuzeli), obrotowe filiżanki. Z tym wiąże się niestety smutna historia, bo nie tylko młodsi mają pewne ograniczenia, starsi też, więc wesołą ciuchcią się nie przejechaliśmy.
Najszybsza kolejka ISpeed odmieniała serca nawet najzatwardzialszych tchórzy - potem już żadna kolejka nie była im straszna, a każdy rozważał ponowny przejazd.
To tyle. Mogłoby być więcej, ale co wtedy wasi synowie wam poopowiadają?
Do poczytania nie koniecznie jutro bo nie będę miał dostępu do internetu.
R. i K.